15. října 2021

Na granicy dwóch światów .

    Neboť weblog Pohraničník je čtený nejen v České republice, či na Slovensku, ale i ve Spolkové republice Německo, ve Spojených státech amerických, Rusku, Ukrajině a také v Polsku, rozhodl jsem se, ve spolupráci s panem Vladislavem Lojkem, bývalým pohraničníkem z rPS Tokániště, publikovat článek v polském jazyce. Ostatně, článek v angličtině , nebo ruštině už na webu Pohraničník je. 

    Předpokládám, že publikací tohoto článku s tématikou československé PS OSH udělám radost polským čtenářům, bývalým vojákům a důstojníkům WOP - Wojska ochrony pogranicza i současným policistům od Straž graniczna. Tentokrát nebudou muset číst texty přes Google Translator.




  Wielu z nas już prawie zapomniało o żelaznej kurtynie. W przeszłości dla jednych była barierą przed globalizacyjnymi banksterami, którzy od dawna realizowali NWO, dla innych była to skuteczna obrona przed napływem agentów imperialistycznych, a jeszcze inni byli święcie przekonani, że ucieczka kilku śmiałków przez zieloną granicę, zrujnuje państwa Układu Warszawskiego. Prawda była jednak nieco inna i całkiem prosta. W Teheranie, Jałcie i Poczdamie zachodni politycy bez skrupułów oddali Czechosłowację i inne państwa słowiańskie pod kuratelę Stalina (ciekawa jest w tym kontekście sprawa Polski, która będąc po stronie zwycięzców, została przez koalicjantów ogołocona o ponad 75.000 km i wcale się o te tereny nie upomina, tak jak np. robi to Japonia). Wcześniej bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia zachodni politycy podle zdradzili Czechosłowację na konferencji monachijskiej w 1938r.. Należy też pamiętać, że to głównie niemiecki kapitał pomógł sfinansować poprzez szwajcarskie banki rewolucję bolszewicką w 1917r. w Rosji, a kiedy Werhmacht, a później Armia Radziecka w 1939r. zaatakowały Polskę, to obiecywana odsiecz brytyjsko-francuska okazała się urojeniem i zwykłą bujdą propagandową. 

   Nadrzędnym celem II wojny światowej było zdobycie dostępu do surowców syberyjskich, podporządkowanie narodów słowiańskich oraz wymordowanie europejskiej biedoty żydowskiej. Wojna skończyła się na szczęście inaczej niż zaplanowali ją niemieccy narodowi socjaliści w owocnej współpracy ze światową finanserią i kompleksami zbrojeniowymi, bo to one wygrywają i zarabiają na każdej wojnie – pokazuje nam to modelowy przykład senatora Prescotta Busha - dziadka prezydenta USA powiązanego z firmą Consolidated Silesian Steel Corporation, która wykorzystywała pracę więźniów oświęcimskich. Hitler nigdy nie rozpętałby wojny, gdyby nie miał gigantycznego wsparcia finansowego karteli zbrojeniowych, naftowych i bankierów żydowskich z Wall Street. Finansowe tło ostatniej zawieruchy wojennej pomaga zrozumieć, dlaczego Jan Karski nie miał żadnych szans kiedy naiwnie wierzył, że opowiadając Rooseveltovi o obozie oświęcimskim, pomoże zmienić los mordowanych żydów. Podział świata przez dyktatora Stalina i dwóch przytakujących mu prezydentów poskutkował właśnie żelazną kurtyną, która nie była żadną niespodzianką, lecz odgórnie narzuconą i dokładnie przemyślaną sprawą. Dzisiaj wszystko wskazuje na to, że państwa EU pod wpływem niekontrolowanej migracji, będą zmuszone do uszczelnienia zewnętrznych granic. W tym miejscu należy wspomnieć, że prawie cały świat uznaje za normalne przekraczanie granicy państwowej wyłącznie na przejściach granicznych a nie o zmroku w ciemnym lesie lub na gumowych łódkach na morzu. Należy sobie jednak zdać sprawę z faktu, że jakiekolwiek płoty, mury czy bariery zawsze dzielą obustronnie. Taka jest bowiem ich rola, bez względu na to, czy są na granicy koreańskiej, izraelskiej czy też amerykańskiej. Granice zawsze wytyczano po to, żeby dzielić.



System wojskowej ochrony czechosłowackiej granicy z Austrią i RFN w 70-latach. 



 Polska i Czechosłowacja były pseudobratnimi krajami, ponieważ wbrew temu, że chodziło o kraje słowiańskie, potrafiły sobie od czasu do czasu wbić przysłowiowy nóż w plecy. Służba w wojsku z poboru była kiedyś obowiązkowa i była kwestią honoru oraz spełnienia ustawowego obowiązku wobec ojczyzny. Odmienne położenie geopolityczne skutkowało tym, że system ochrony granic w tych krajach zdecydowanie się różnił. Czechosłowacja graniczyła wprost z dwoma państwami kapitalistycznymi i dlatego na granicy z nimi wprowadziła wojskowy system ochrony i zabezpieczenia (od 1951r. w odpowiedzi na wzmożony napływ agentów obcych służb wywiadowczych oraz liczne ucieczki przeciwników władzy ludowej, włączono prąd 2000-6000 V do nowo wybudowanych zasieków z drutu kolczastego). W 50-latach ten Elektryczny System Ochrony Granic (tzw. EZOH) miał roczny pobór mocy 500 000 kWh, co stanowiło 18% całkowitego rocznego zużycia energii elektrycznej przez ówczesną czechosłowacką Straż Graniczną. Można powiedzieć, że od słowackiej Bratysławy po czeski Aš zamknięto granice niemal hermetycznie. Celowo wyludniono i wyburzono wiele wiosek, które znalazły się w poszerzonym paśmie granicznym. Teren przygraniczny przekazano później na długie lata pod „opiekę” specjalnym formacjom zbrojnym (dziś wielu ekologów uważa, że na terenach przygranicznych właśnie dlatego przyroda pozostała w stanie prawie nienaruszonym...)

Czechosłowacja była krajem, w którym od dawna żyło obok siebie wiele narodowości. Oprócz zdecydowanej większości Czechów i Słowaków, służyli w wojsku czechosłowackim także nieliczni Romowie, Węgrzy z południowej i Rusini oraz Łemkowie ze wschodniej Słowacji, oraz garstka Polaków z Zaolzia. „Pohraniční stráž” (czechosłowacka Straż Graniczna) była specjalną formacją zbrojną, która podlegała w latach 1972 – 1989 pod Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, a nie czeskie MON jak pozostałe jednostki Czechosłowackiej Armii Ludowej. 



   Nieliczni wiedzą, że czechosłowaccy żołnierze z poboru mogli w wojsku podpisywać tekst przysięgi również w języku ojczystym (zatem w jednostkach były wydruki po polsku, słowacku, węgiersku, ukraińsku oraz w języku romani). Pierwsze miesiące służby w kompaniach poborowych były porównywalne we wszystkich krajach Układu Warszawskiego. Służba bezpośrednio na granicy była już nieco bardziej specyficzna. Kiedy kogoś szukała czeska Milicja Obywatelska (Veřejná bezpečnost), to służba trwała nawet ponad 12 godzin dziennie. A szukali kogoś na okrągło - to pospolitych kryminalistów, a to znowu dezerterów Armii Radzieckiej lub Niemców z NRD czy też Polaków, którzy przez terytorium Czechosłowacji próbowali przedrzeć się na Zachód. 

   Obywatele NRD raczej nie ryzykowali przekraczania zielonej granicy z RFN z uwagi na liczne pola minowe oraz zainstalowane automatyczne bezobsługowe systemy środków ogniowych (cekaemy bezobsługowe). Fakt codziennego uzbrojenia w ostrą amunicję przez zwykłych pograniczników z poboru, stawiał bardzo wysokie wymogi na ich psychikę. Należy pamiętać, że młodzi pogranicznicy byli poddawani tradycyjnej wojskowej „fali” i dlatego starsi zawsze pamiętali w służbie o tym, żeby mieć w polu widzenia nie tylko obserwowany teren, ale również młodych pograniczników z ostrą amunicją (pomijanie tych niepisanych zasad, przypłaciło wielu pograniczników własnym życiem...)

   Większość kompanii czechosłowackiej Straży Granicznej pilnowała odcinków o długości od 10 do 25 km. Na całej granicy z Austrią i RFN było ponad 120 takich kompanii. Liczyły 68 lub 82 a wyjątkowo nawet 91 pograniczników oraz kilkanaście psów (w każdej jednostce był obowiązkowo pies tropowiec, który bez trudu rozpracowywał ślady sprzed 5 godzin). Granicy na Dunaju pilnowała "Dunajská pohraniční stráž” (Straż Graniczna na Dunaju), a więc Czechosłowacja nie mająca bezpośredniego dostępu do morza, miała swoją doskonale działającą "flotylle rzeczną".




Płot z drutu kolczastego pod prądem

Większość jednostek Straży Granicznej znajdowała się w lasach, jednak były one również w miastach (podzielonych granicą jak np. České Velenice). Na całej granicy z państwami kapitalistycznymi były potrójne bariery z drutu kolczastego. Pierwszą od strony granicy był zasiek z 3 zwojów drutu kolczastego poukładanych jeden na drugim (miejscami był to stary i nie używany już płot sygnalizacyjny z dodatkowym zwojem drutu kolczastego – jego jedynym zadaniem było utrudnienie ucieczki, jednak należy pamiętać, że również pogranicznicy musieli w trakcie pościgu sforsować tę przeszkodę...). Drugim (środkowym) była wysoka na 2,5 metra ściana sygnalizacyjna (płot sygnalizacyjny), z drutu kolczastego w kształcie litery T lub Y, o napięciu sygnalizacyjnym 12 V (od 1951r. do 1965r. napięcie w niej wynosiło nawet 6000 V).




Trzeci zwykły płot zatrzymywał zwierzynę, żeby nie wpadała na ścianę sygnalizacyjną. Wzdłuż płotu sygnalizacyjnego znajdował się zaorany i bronowany pas o szerokości 3-4 m, na którym można było dobrze rozróżnić ślady uciekinierów od śladów zwierzyny leśnej.




    Wzajemne odległości tych przeszkód były różne na każdym odcinku granicy i do tego jeszcze nie biegły wprost, ale niekiedy skręcały dla zmylenia pod różnym kątem. Budowano je możliwie jak najdalej od linii demarkacyjnej, żeby zwiększyć szansę schwytania uciekinierów (żywych lub martwych), bo jak pograniczników dowódcy kiedyś uczyli: „najlepszy uciekinier, to martwy uciekinier!

  Koło miasta Jindřichův Hradec miało kiedyś miejsce bardzo interesujące zdarzenie. Zdezorientowana rodzina Niemców z NRD, pomyliła w lesie kierunek i po ponownym sforsowaniu zasieków kolczastych wpadła do tzw. "piketu" (małego murowanego domku posterunkowego). Myśląc, że są już na terenie Austrii, uciekinierzy poprosili w języku niemieckim czeskich pograniczników o azyl polityczny :-)

     Nietuzinkowym okazał się finał całej sprawy - najpierw pogranicznicy otrzymali jako wyróżnienie za schwytanie uciekinierów 2-dniowy urlop nagrodowy a po powrocie z urlopu zostali wszyscy aresztowani, ponieważ w trakcie przesłuchiwań niedoszłych uciekinierów stwierdzono, że na posterunku nikt z pograniczników nie pełnił warty i wszyscy spali a niemiecka rodzina obudziła ich myśląc, że udało im się dotrzeć do wymarzonej Austrii. Niemcy z NRD wraz z pechowymi pogranicznikami spędzili później kilka lat w więzieniu. 




   Podczas burzy, kiedy piorun mógł uderzyć w płot sygnalizacyjny, zawsze wyłączano prąd i przeprowadzano tzw. "zakrycie granicy" - co w praktyce oznaczało, że pogranicznicy stali cały czas wzdłuż wyłączonego odcinka płotu sygnalizacyjnego (dokładnie tak, jak dziś polska Straż Graniczna stoi na granicy koło miejscowości Usnarz Górny – tylko odstępy między pogranicznikami były na maksymalną widoczność a obserwowany był teren wewnątrz kraju). 

   Stano tak nawet całymi dniami czy nocami bez zmiany, bo nie miał nas nikt zmienić (wikt rozwoził wtedy patrol alarmowo-interwencyjny, który jedyny pozostał w budynku kompanii) aż burze się skończyły (na południu Czech burze trwały niekiedy z godzinnymi przerwami nawet dobę lub dłużej). W budynku kompanii Straży Granicznej była centrala, gdzie dyżurny pogranicznik pełnił służbę przy urządzeniu do odbierania krótkich spięć, dzięki któremu natychmiast wiedział, na jakim odcinku ktoś próbuje przedrzeć się przez ścianę sygnalizacyjną (wtedy rzecz jasna nie dysponowano żadnymi systemami kamerowymi na granicy). 



   Łączność z kompanią utrzymywali pogranicznicy za pomocą radiostacji. Jednak najpopularniejszym środkiem łączności były mikrotelefony (tzw. „pojítka“). Pogranicznicy nosili je na pasku a w pilnowanym leśnym sektorze granicy były porozmieszczane gniazdka na drzewach. Po włożeniu wtyczki mikrotelefonu do gniazdka, natychmiast uzyskiwało się połączenie z kompanią. W razie krótkiego spięcia na płocie sygnalizacyjnym, oficer dyżurny wysyłał do danego sektora pograniczników z najbliższych patroli stacjonarnych lub też mobilny patrol alarmowo-interwencyjny z kompanii (kierowca terenówki UAZ + przewodnik psa). Dokładnie sprawdzano przyczynę krótkiego spięcia. W większości wypadków powodem był zając, sarna lub dzik (te ostatnie potrafiły bez trudu kompletnie zlikwidować kilkadziesiąt metrów płotu sygnalizacyjnego). Jeżeli jednak pies złapał trop ludzi, to wtedy rozpoczynał się pościg na śmierć i życie. Albo uciekinierom udało się zbiec (od czasu do czasu), albo zostali schwytani i skończyli w więzieniu (najczęściej), lub też zostali zastrzeleni (sporadycznie ale jednak się zdarzało).

   Niektóre statystyki podają, że w latach 1948-1989 zginęło na granicy czechosłowackiej od 280 do 288 uciekinierów (w zależności od źródła) z tego 31 Polaków. 145 osób to ofiary pograniczników, 100 osób zabił prąd do 1965r., 11 osób utonęło, 16 osób popełniło samobójstwo z obawy przed zatrzymaniem i aresztowaniem, 5 osób poniosło śmierć podczas próby taranowania przeszkód przy użyciu pojazdów, 2 osoby zabiły miny a 1 osobę zagryzł pies służbowy. Śmierć poniosło również 653 pograniczników, z tego 10 zabili uciekinierzy. Większość ofiar popełniła samobójstwo lub zmarła przy różnego rodzaju wypadkach.

Imienne wykazy niektórych zabitych uciekinierów można znaleźć tutaj:

http://www.ustrcr.cz/data/pdf/projekty/usmrceni-hranice/sesit13.pdf

Psy służbowe były nieodzowną częścią Straży Granicznej

W trudno dostępnych odcinkach granicy czechosłowackiej używano samodzielnie atakujących psów "SUP" (samostatně útočící pes). Psy atakowały w ogrodzonym sektorze lasu, lub w pasie między płotem i ścianą sygnalizacyjną z drutu kolczastego, który był szeroki 5-6 metrów. Psy były zazwyczaj dwa (ale atakowały też w pojedynkę lub wyjątkowo była to sfora kilku psów). Przed wypuszczeniem były trzymane w specjalnym 2-drzwiowym kojcu.




    Psy były ćwiczone tak, że po krótkim spięciu otwierał dyżurny zdalnie z jednostki Straży Granicznej drzwiczki kojca w określonym kierunku (lub też otwierały się automatycznie) i psy biegły wzdłuż ściany sygnalizacyjnej aż do końca sektora. Jeżeli wywęszyły trop osoby próbującej nielegalnie przekroczyć granicę, to pędziły jej śladem i szybko ją dopadły. Przewodnik psów przybywał na miejsce zdarzenia z jednostki Straży Granicznej po upływie 15-30 minut (w tym czasie uciekinier walczył o gołe życie). Był to jeden z wielu sposobów zabezpieczenia granicy. Pomimo śmiałych oczekiwań, samodzielnie atakujące psy z wielu powodów nie schwytały dużo uciekinierów. Psy były trzymane w takich sektorach, gdzie czas interwencji patrolu był za długi i groziło, że pogranicznicy nie zdołają uciekinierów schwytać. Jednak w takich odcinkach nie zdarzały się częste próby przekroczenia granicy - gdyby było inaczej, to dowódca jednostki natychmiast wprowadziłby w takim miejscu stały patrol. 

    Wiele też zależało od charakteru psów umieszczanych w tzw. "SUP". Były psy, które lubiły się tylko bawić i przy ćwiczeniach aktywizacyjnych obsikały figuranta i na tym się skończyło. Wiele psów stanowiły jednak niezwykle ostre choleryki, skaczące na człowieka z impetem z kilku metrów i po zagryzieniu do rękawa nie chciały puścić nawet na bezpośrednią komendę przewodnika (wiele psów nie interesowało się rękawem, ale celowo gryzły w kark lub w nogi - wielu figurantów odniosło głębokie rany z takich ćwiczeń aktywizacyjnych). Ile przewodników zostało pogryzionych przez samodzielnie atakujące psy, czeskie źródła historyczne nie podają, jednak często po fałszywym alarmie takie psy gryzły się nawzajem i pogryzły nawet przewodnika, chcącego je rozdzielić i zamknąć w kojcu. Częste były przypadki rozszarpywania zwierzyny leśnej, która znalazła się w ogrodzonej przestrzeni dla "SUP". 

    Generalnie można stwierdzić, że pomimo dużych kosztów i codziennych ćwiczeń tych psów (jeżeli była to sfora, to tylko i wyłącznie z jednego miotu), nie przyniosło to oczekiwanych rezultatów. Zdecydowanie lepiej spisywały się psy wartownicze, które w newralgicznych miejscach na smyczach wiązano do naciągniętych długich stalowych lin. Nie służyły one jednak do zatrzymywania uciekinierów. Głośnym szczekaniem odstraszały i naprowadzały uciekinierów do innej części sektora granicznego, wprost na stanowisko pograniczników.




 Znany i ostatnio dosyć nagłośniony w czeskiej i słowackiej prasie, był przypadek zatrzymania przez wypuszczone psy służbowe (owczarki wabiły się „Roby” i „Riszo“), 18-letniego obywatela NRD - Hardmuta Tautzego, który w 1986r. uciekał do Austrii. Tautzego jeden z psów z tyłu głowy oskalpował (nie były to samodzielnie atakujące psy), dzięki czemu poszkodowany zmarł później w szpitalu na wykrwawienie i szok pourazowy.

Na tym linku można obejrzeć zdjęcie ofiary pochodzące ze śledztwa organów ścigania.
http://www.ustrcr.cz/data/pdf/projekty/usmrceni-hranice/portrety-usmrcenych/tautz02.pdf
(źródło: Archiv ÚPN Bratislava, f. KS ZNB BA, a. č. V – 188605)



Niektóre kompanie Straży Granicznej pilnowały odcinków granicy, gdzie właściwie nikt nie próbował się przedostać, ale były również takie jednostki, gdzie z pociągów lub bezpośrednio z ulic codziennie wyłapywano od 2 do 5 podejrzanych i po przesłuchaniu przekazywano do rąk czeskiej Milicji Obywatelskiej a później kierowano sprawy do sądów (przykładowo České Velenice, Lipno itd.). Czechosłowackiej granicy z NRD pilnowały również oddziały Straży Granicznej, jednak bez drutów kolczastych z prądem, a granica z Polską, ZSRR oraz Węgrami była pilnowana przez pograniczne posterunki czeskiej Milicji Obywatelskiej.



Desperacka próba wykorzystywania pionierów

W latach 1970-1989 rozpoczęła Straż Graniczna wprowadzać w Czechosłowacji bardzo dobrze przemyślany system, w którym brały udział nieświadome dzieci z przygranicznych miast i wiosek. Na zbiórkach Pioniera (odpowiednik polskiego harcerstwa) wmawiano im, że każda osoba, którą nie znają, to na pewno jakiś łotr, złodziej lub morderca. Dzieci potem same zgłaszały na posterunkach czeskiej Milicji Obywatelskiej lub pogranicznikom nieznajome osoby, które patrole Straży Granicznej bez trudu zatrzymywały jeszcze przed pasmem granicznym.




Co dziś można zobaczyć tam, gdzie kiedyś była żelazna kurtyna

   Na Szumawie oraz w turystycznie atrakcyjnych przygranicznych lasach na południu Czech i Moraw, można się jeszcze dzisiaj natknąć na pozostałości z tamtych czasów. Tu i tam w lesie pozostał kawałek zasieku, który leśnicy wykorzystują jako płot obory lub szkółki leśnej. Do dziś stoją tam nawet zapomniane wieże wartownicze, które jak ta na zdjęciu przypominają o tym, że takie "ambony obserwacyjne" używane były kiedyś przez Straż Graniczną. Na ten konkretny relikt żelaznej kurtyny na zdjęciu można się natknąć w lasach koło miasteczka Nýrsko, chociaż bliżej do niego mają Niemcy z Rittsteigu (wielu Niemców z przygranicznych niemieckich wiosek z prawdziwym sentymentem wspomina żelazną kurtynę jako czasy, kiedy wychodząc do pracy, nie musieli nawet zamykać własnych domów.

   Dziś nie ma już żelaznej kurtyny a mnóstwo przygranicznych Niemców jest bez pracy, ponieważ za 30-50% ich pensji pracują z pocałowaniem ręki czescy czy polscy pendlerzy. Na mapie niestety brak już Czechosłowacji a czeska granica istnieje tylko teoretycznie. Taki stan rzeczy odpowiada oczywiście turystom i pendlerom. Jednak głównym beneficientem są struktury mafijne zarabiające fortuny na uchodźcach, lub na papierosowej kontrabandzie z Ukrainy czy Białorusi.




   Granice państwowe, które kiedyś pilnowano jak przysłowiowe oko w głowie, przesunęły się na obrzeża UE. Patrząc jak Państwo Islamskie kasuje w Libii migrantów, potem ładuje ich 50 na ponton przeznaczony dla 25 osób i zmusza ich do wypłynięcia na Morze śródziemne, skąd po przepłynięciu kilku mil bierze ich na pokład łódź Frontexu, trudno oprzeć się wrażeniu, że nie chodzi tutaj o z góry ustalony proceder.

   Specjalne podziękowania dla Szanownej Pani Dyrektor mgr. Světlany Ptáčníkové z czeskiego "Archivu bezpečnostních složek" za pomoc i wsparcie w udostępnieniu zdjęć historycznych. Dziękuję również Panu Oldřichu Vítkovi, właścicielowi witryny www.vojensko.cz, oraz właścicielowi bloga https://pohranicnik.blogspot.cz za uprzejme udostępnienie reszty zdjęć.



(C) Vladislav Lojek, autochton z Zaolzia (w latach 1976-78 odbył zasadniczą służbę wojskową w 17 kompanii Straży Granicznej „Tokániště”)